Moja siostra nigdy nie była fanką
czytania. Odkąd pamiętam, kiedy ja pochłaniałam książkę za książką, ona nudziła
się po kilku stronach. Pamiętam sytuacje, gdy kupiła sobie „Zmierzch”
zafascynowana filmem i opowieściami koleżanek z klasy o tym jaka ta książka
jest świetna i w ogóle... Przeczytała całe siedem stron i nigdy nie wróciła do
dalszej lektury, podczas gdy ja ten sam „Zmierzch” (przyznaję się) pochłonęłam
w niecałe trzy dni. Kiedy wyjeżdżałam do Anglii, siostra miała szesnaście lat i
wtedy jedyną książką, jaką przeczytała w całości była „Akademia Pana Kleksa”. Cóż,
jak nie lubi czytać to trudno. Ja jej do tego nie namawiałam, choć było mi
szkoda, że akurat o książkach nie mogłam z nią porozmawiać.
Moje ździwienie było ogromne, kiedy
kilka lat później, na urlopie w Polsce, odkryłam, że siostra czyta! I to od
początku do końca! Sama z siebie! I nawet posiada kilka książek na własność! Co
się stało? „A tak jakoś wyszło. To przez te autobusy” – stwierdziła wtedy. Autobusy?
Nieważne. Ważne było
to, że choć nasze książkowe gusta się bardzo rozmijały, bo ona czytała romanse,
a ja wolałam – i nadal wolę – fantastykę i kryminały, to i tak byłam z niej
dumna, że w końcu się przemogła.
Kilka miesięcy temu siostra
dojechała do mnie, do Anglii. Potem ja pojechałam na urlop do Polski. Dziwnie
mi było trochę, kiedy nie musiałam dzielić się z nią pokojem... Tak czy siak, w
pokoju, który kiedyś był naszym wspólnym, znalazłam książkę Neila Gaimana „Ocean
na końcu drogi” znów się nieco zdziwiłam. Gaiman? Ten od „Amerykańskich Bogów”,
„Chłopaków Anansiego”, czy też komiksów o Sandmanie? Szczerze wątpiłam, że ta
książka była romansem J Na urlopie nie miałam czasu czytać, więc książkę
zabrałam ze sobą i zabrałam się za nią dopiero wczoraj. Wcześniej spytałam
siostrę o opinię, a ta zaś stwierdziła: książka jest super! Warta przeczytania!
„Książka jest historią
opowiadaną przez mężczyznę, który wspomina pewne zdarzenie ze swojego życia -
kiedy miał 7 lat, lokator mieszkający u jego rodziny ukradł ich samochód i
popełnił w nim samobójstwo. Śmierć ta przywołuje starożytne złe moce, których rodzina
może uniknąć jedynie dzięki pomocy trzech tajemniczych kobiet mieszkających na
końcu ulicy. Najmłodsza z nich uważa, że staw przy jej domu to ocean, a
najstarsza pamięta Wielki Wybuch…” – skopiowano z lubimyczytac.pl
Opis jest nieco błędny. Po jego przeczytaniu sądziłam, że to cała rodzina
będzie walczyć przeciwko tym złym mocom, jednak tak naprawdę bohaterem jest ów
siedmioletni chłopiec. To on, chcąc nie chcąc, znalazł się w samym centrum wydarzeń.
Owszem, samobójstwo lokatora przywołało złe moce, jednak to za sprawą chłopca
nie dało się ich wypędzić tak łatwo. Zła siła, która pragnie jedynie sączyć jad
w ludzkie serca, stopniowo zabiera głównemu bohaterowi rodzinę oraz poczucie
bezpieczeństwa. Kto wie jak by się to wszystko potoczyło, gdyby nie pomoc
Lettie Hempstock oraz jej matki i babci. I choć wszystkie trzy wydają się być
całkiem zwyczajne, tak naprawdę wcale tak nie jest. Kim są? Czarownicami?
Wróżkami? To nie zostało wyjaśnione: autor pozostawił do interpretacji
czytelnika.
Moje wrażenia? Na początku książka mnie lekko nudziła. Odnosiłam wrażenie,
że czytam jakąś bajkę dla dzieci i że na jej lekturę jestem nieco za stara.
Jednak im dalej, tym było lepiej. Magiczność tego świata porywała mnie coraz
bardziej, a fakt, że cała opowieść jest prowadzona z perspektywy nieco naiwnego
dziecka, nie skażonego jeszcze złem dorosłego świata, to dla mnie wielki plus. Zdradzę
wam, że bardzo duże wrażenie wywarła na mnie scena w wannie. Właśnie to, że
opisywana była z perspektywy dziecka sprawiło, że była ona nieco przerażająca.
Było też kilka innych scen, które mogły... no, może nie przerazić, ale
wzbudzić niepokój. Na szczęście nie było epatowania przemocą. Tutaj realizm
mieszał się z magią, sen z jawą i można by dojść do wniosku, że to co się
działo, to jakiś senny koszmar. Mamy tutaj pradawne moce, mamy ptaki głodu i
trzy kobiety, władające magią. Mamy też opowieść o przyjaźni i poświęceniu, a
także o tym jak trudne może być dorosłe życie.
Jednak mam też pewne zastrzeżenie. Mitologia zawarta w tej książce jest
bardzo ciekawa, niestety, mając do dyspozycji tylko 215 stron, za dużo się nie
dowiemy. A szkoda, chętnie dowiedziałabym się więcej o kobietach Hempstocków i
o stworach z innych światów, które trzeba odesłać. Niestety, nie można mieć
wszystkiego.
„Ocean na końcu drogi” to bardzo ciekawa lektura, którą mogę z całego serca
polecić nastolatkom i ludziom, którzy lubią baśniowe opowieści o magii
wdzierającej się do rzeczywistego świata. 215 stron to idealna ilość do wanny,
czy też autobusu :)
Wracając do autobusów. Kiedy moja siostra
zaczęła pracować, to właśnie nimi dojeżdżała do miejsca pracy. I jak sama
stwierdziła, głupio się czuła, kiedy widziała jak większość pasażerów siedzi
zaczytana, a ona mogła albo ich obserwować, albo gapić się w okno. Nie wiem
jakimi autobusami ona jeździła, że tylu czytelników widziała. Pamiętam, że kiedy ja jeździłam to widziałam więcej ludzi słuchających muzyki na słuchawkach, niż czytających. Tak czy siak, mojej siostrze zrobiło się tak głupio, że jeździ bez żadnej książki, że aż kupiła sobie jakąś "na próbę, żeby mieć w trasie". Przeczytała i nawet jej się to spodobało. Potem przeczytała kolejną. I kolejną. I tak to się zaczęło...
Świetny wpis, bardzo podoba mi się początek i koniec, gdy nawiązujesz do swojego życia prywatnego, a wniosek wysuwa mi się sam, warto czytać w publicznych środkach transportu bo może akurat kogoś zachęcimy :D
OdpowiedzUsuńCo do książki, sięgnęłam po nią autora znając tylko ze słyszenia, a pchnęło mnie do niej to że była na promocji w biedronce ( dałam za nią całe 6,99 :D).
I w sumie mam podobne spostrzeżenia co ty, na początku pomyślałam, że nie trafiłam na książkę adekwatną do mojego wieku, a później sama się bałam ( tak scena w wannie zostaje w pamięci ) ;)
Pozdrawiam ciepło