Przejdź do głównej zawartości

Adrianna Biełowiec - Ognisty pył

Diana Trietiakow nie ma łatwego życia. Nie może znaleźć porządnej pracy, więc musi się zadowalać fuchami za marny grosz.
Cierpi na fobie społeczną i depresję, jednak żaden terapeuta nie bierze jej na poważnie. Nie potrafi dogadać się z ludźmi - często pada ofiarą kpin i tzw.hejtu, na dodatek nie potrafi walczyć o swoje. Nie ma przyjaciół, nigdy nie miała faceta, ba! Nawet jej własna rodzina uważa za nieudacznika i traktuje jak piąte koło u wozu.
Wszystko wskazuje na to, że żałosna egzystencja Diany, nie ulegnie zmianie. Jednak pewnego dnia, dziewczyna przypadkiem uruchamia portal, który przenosi ją na inną planetę.

Tymczasem viero Rajivark, przedstawiciel rasy risanorków, podczas jednej z bitew na Vikoko, popełnił straszliwy błąd. Efektem jest śmierć sporej części oddziału, którym dowodził. Załamany i shańbiony Rajivark nie potrafi sobie wybaczyć błędu i udaje się na wygnanie.

Tak rozpoczyna się najnowsza powieść Adrianny Biełowiec. Przyznam, że byłam bardzo ciekawa, jak wypadła ta książka, no i... bardzo spodobał mi się tytuł :)


Autorka umiejętnie kreuje postacie - zwłaszcza Dianę. Opis jej nieudanego życia na Ziemi, poszukiwań pracy itd., jest tak sugestywny, że aż zaczęłam się zastanawiać czy autorka wzorowała na kimś tę postać. Rajivark, przedstawiciel rasy zdobywców, podbijających planety, także jest ukazany bardzo przekonująco. Kiedy te dwie postacie się spotykają, robi się ciekawie. Najbardziej mi się spodobały ich dyskusje i wymiany poglądów - Rajivark na wszystko patrzy zupełnie inaczej, niż Diana, co często wywołuje nieporozumienia, które trzeba wyjaśniać.

Niestety, autorka powiela własny schemat. Podobnie jak w "Death Bringer", mamy tu potężnego kosmitę i słabą ziemiankę (no dobra, Diana nie do końca jest ziemianką, ale nie będę spoilerować), których okoliczności zmuszają do współpracy. Potem ci dwoje zaprzyjaźniają się, a potem... zakochują. Czyli jak w standardowym romansie, tylko że akcja dzieje się w kosmosie. Cóż... miłość jest uniwersalna w skali kosmicznej :) Na szczęście "Ognisty pył" jest napisany o wiele lepiej niż "Death Bringer", a Diana nie jest tak irytująca jak Anna Sandstorm, więc wybaczę autorce ten schemat. To, co mi się bardzo podobało, to przemiana Diany. Widzimy jak z zahukanej, bojącej się wszystkiego dziewczyny, zmienia się w pewną siebie kobietę. Cała ta przemiana została pokazana bardzo przekonująco i realistycznie.

Oprócz tego, autorka mocno skupia się na uczuciach. Nie ma tutaj fizyczności, podnieceń, seksu, tutaj wszystko dzieje się w głowach bohaterów. Wszystko to jest opisane tak, że naprawdę fajnie się czyta.

Żeby nie było, że ta książka to tylko jakiś kosmiczny romans, powiem, że jest tu trochę akcji. Już na samym początku dostajemy opis bitwy, w której giną towarzysze Rajivarka. Potem także jest kilka scen walki, a w końcowych rozdziałach mamy wielką bitwę. Trochę się tu dzieje, ale nie jest to typowa powieść akcji.

"Ognisty pył" to książka, którą czyta się szybko i przyjemnie. Jest to idealna powieść, która umili wam podróż pociągiem, czy samolotem. Jeśli szukacie książek, które mają zapewnić czytelnikowi czystą rozrywkę, powieści tej autorki będą idealne. A jeśli lubicie kosmos, historie o galaktycznych podbojach i miłości między przedstawicielami różnych ras, ta książka z pewnością wam się spodoba.


Za egzemplarz recenzencki dziękuję Autorce.






Komentarze

  1. Ciekawy, zwięzły i merytoryczny wpis :) Zachęcam wszystkich miłośników fantastyki do zapoznania się z książką.

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzę, że książka nie dla mnie, ale chętnie polecę ją mojej córce, takie klimaty plasują się w jej gustach czytelniczych. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Brzmi naprawdę fajnie. Chętnie bym przeczytała :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Chociaż lubię tego typu książki to tym razem sobie odpuszczę.

    Książki jak narkotyk

    OdpowiedzUsuń
  5. Nazwisko mi nieznane, ale książka zapowiada się ciekawie. Wezmę pod uwagę.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie słyszałam o tej książce, a wydaje się całkiem w porządku :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Opis i opini intrygują. Już zapisuje sobie ją na liście!

    OdpowiedzUsuń
  8. Naprawdę interesująco się zapowiada. Zachęciłas mnie, wcześniej nie miałam pojęcia o tej książce.

    OdpowiedzUsuń
  9. Zupełnie nie moja bajka. Nie gustuję w takich lekturach. Cieszę się jednak, że powieść przypadła Tobie do gustu :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie słyszałam o książce i jej autorce. Jakoś kosmiczny romans nie przemawia do mnie jako gatunek literacki :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie słyszałam o tej książce i cieszę się, że usłyszałam, bo widzę, że sporo by mnie ominęło. Muszę ją znaleźć i przeczytać.

    OdpowiedzUsuń
  12. Chętnie przeczytam, jeśli trafi w moje ręce ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Dedykacje w książce - barbarzyństwo, czy fajny gest?

Niedługo siostrzeniec mojego Męża będzie miał urodziny - i to nie byle jakie, bo skończy 18 lat! Trochę mieliśmy problem ze znalezieniem prezentu, jednak problem się rozwiązał, kiedy okazało się, że chłopak uwielbia czytać Tolkiena. I że nie czytał jeszcze "Dzieci Hurina" (które ja czytałam dawno temu i polecam). Dobra, książka kupiona, leży i czeka na swoje pięć minut. Uznaliśmy z Mężem, że trzeba napisać w środku jakieś ładne życzenia. Może jakiś cytat? Weszłam na pewną książkową grupę, opisałam sytuacje, poprosiłam o pomoc w znalezieniu fajnego cytatu... i rozpętałam gównoburzę. Dowiedziałam się, że nie wolno bazgrać po książce, że to jest okropny, wręcz barbarzyński zwyczaj! Dyskusja w komentarzach trochę się rozrosła, a ja byłam w szoku, kiedy ją czytałam. Odkąd pamiętam, zawsze kiedy dostawałam w prezencie książkę, w środku, na stronie tytułowej, były napisane życzenia, podpis i data. Swego czasu dostawałam książki przy każdej okazji i od wszystkich, więc troch

Jay Kristoff - Tancerze Burzy

Ostatnio naczytałam się thrillerów, kryminałów, horrorów, nawet trafiły się dwie książki obyczajowe. Dawno nie czytałam dobrej fantastyki i przyznam, że było mi za tym tęskno. Dlatego skuszona pozytywnymi recenzjami sięgnęłam po "Tancerzy Burzy", pierwszy tom serii Wojny Lotosowe. I wiecie co wam powiem? Że warto było poświęcić tej książce czas. Akcja powieści toczy się na wyspach Shima, które powoli umierają pod rządami okrutnego szoguna Yoritomo. Pewnej nocy ten jednak ma wizje, że na grzbiecie arashitory pokona gaijinów. Co z tego, że te stwory to tylko legendy? Szogunowi się nie odmawia, dlatego kiedy królewski łowczy Masaru, otrzymuje takie zadanie, od razu rusza by je wypełnić. Wraz ze swoją córką Yukiko, oraz przyjaciółmi Akihito i Kasumi, wsiadają na pokład Dziecięcia Gromu, by wytropić bestię. "Tancerze Burzy" to bardzo udane połączenie steampunku i japońskiej mitologii. Mamy tu niesamowite machiny, lotostatki, a jednocześnie mamy też samurajów wiern

Melinda Salisbury - Córka Zjadaczki Grzechów

Młodziutka Twylla, to osoba której boją się wszyscy w całym Lormere. Jest ona Daunen Wcieloną, boginią o ognistych włosach i trującym dotyku. Mieszka na zamku królewskim i choć jest otoczona luksusem, odczuwa wielką samotność. Wkrótce poznaje Liefa, który ma być jej nowym strażnikiem - i zakochuje się w nim z wzajemnością. Jednak co zrobić, skoro nie może go nawet dotknąć? Bardzo mi się podobał pomysł na powieść, historia Lormere, a także wiara mieszkańców tego królestwa. Obrzęd Zjadania Grzechów jest bardzo ważny i dzięki niemu dusza zmarłego może odzyskać spokój. Z zaciekawieniem czytałam wszelkie wzmianki na temat tego obrzędu i innych rzeczy związanych z wiarą Lormere. Świat stworzony przez autorkę ma rozmach, w dodatku jest logiczny i starannie rozbudowany. Autorka wykonała kawał dobrej roboty. Sama historia także okazała się interesująca. Jednak muszę was ostrzec: "Córka Zjadaczki Grzechów" to powieść fantasy, jednak magii, smoków i innych rzeczy typowych dla teg