Przejdź do głównej zawartości

Top 5 moich najgorszych prac w Anglii

Zmieniam pracę. Wczoraj byłam na rozmowie, jutro  idę na pierwszy dzień. Wprawdzie pracować będę tylko w weekendy, jednak ta praca znacznie różni się od tych, które wykonywałam wcześniej.



W Anglii najczęściej pracy szuka się przez agencje. Jak ktoś ma kwalifikacje, doświadczenie, albo dobry zawód, a do tego zna język, to znajdzie coś fajnego. Inni - w tym ja - zaliczają różnego rodzaju fabryki, szklarnie, magazyny i tak dalej. 
Agencje oferują różne prace - większość za najniższą krajową, a jak. Niektóre naprawdę były takie, że miałam ochotę pakować manatki, pojechać do Polski i powrócić do kariery kasjerki w sklepie. Dzisiaj opiszę wam pięć moich najgorszych prac z jakimi miałam styczność w tym kraju.



1. Zbieranie papryczek chilli w szklarni

To była moja pierwsza praca w Anglii i zarazem moja pierwsza styczność ze szklarnią. Jak widać w podtytule - trzeba było zbierać papryczki chilli. Jednak gorąco, błoto po kolana i to, że każdy dziennie musiał uzbierać tych papryk bardzo dużo, sprawiły, że nie polubiłam tej pracy i marzyłam tylko o tym, by stamtąd wyjść. Gorąco, zaduch i unoszące się zapachy nawozów, sprawiało, że byłam wyprana z sił. A najgorsze były te stare baby, które zbierały wiecej, niż było to wymagane. "Ja już uzbierałam dwadzieścia koszy, czyli jak widać da radę!"
Wytrzymałam tam dwa tygodnie.



2. Wykładanie kwiatków na taśmę

Gdyby ktoś kiedyś mi powiedział, że istnieje coś takiego jak fabryka bukietów, to bym taką osobę wyśmiała. Zawsze myślałam, że te bukiety z ciętych kwiatów, które są w Tesco, czy też Sainsbury, pochodzą z jakieś kwiaciarni. A tymczasem...
Jest fabryka. W fabryce są taśmy, a przy taśmach stoją ludzie, którzy kładą na nie kwiatki. Na końcu linii, maszyna przycina łodygi do odpowiedniej długości i zawija w folię. TADAM! Tak powstały bukiet jedzie do sklepu. 
Ta praca jest monotonna. Nie wolno odejsc od linii, a jeśli już musisz, ktoś musi cie zastąpić. Nie ma do kogo się odezwać, przez co czas leci bardzo powoli. Jedyne co się zmienia, to kwiaty. Raz ci donoszą róże czerwone, raz białe, raz zonkile, a raz jakieś inne badyle. Raz musisz kłaść dwie róże naraz, raz jeden kwiatek kładziesz po lewej stronie, raz po prawej... Przy czym każda osoba stojąca przy lini kładzie innego kwiatka.
To jest praca, przy której absolutnie nie trzeba myśleć. W pewnym momencie mózg się wyłącza, a ciało wpada w trans. Czasem do znudzonego mózgu dochodzą różne myśli,  często bardzo głupie. W czasie jednej osmiogodzinnej zmiany można było przemyśleć cale swoje życie.
Mimo wszystko niektórzy ludzie pracują tam po kilka lat! Ja pojawialam się tam, kiedy inne agencje nie miały nic do zaoferowania, i znikałam, kiedy na horyzoncie pojawiała się lepsza oferta. Większość ludzi nie chce tam pracować, właśnie z powodu monotonii, a także z powodu zimna, więc z pracą tam nie było problemu.



3. Drukarnia

Cała filozofia w tej pracy polegała na tym, że trzeba było stać przy paletach ze gazetami, brać je i wrzucac na taśmę. Każda osoba musiała ogarnąć trzy takie taśmy. Do tego, kiedy skończyła się paleta, trzeba było sobie ją przynieść - i to szybko, bo maszyna nie będzie czekać.
Brzmi prosto. Jednak w praktyce okazało się, że taśmy zasuwają szybko, pliczki gazet były dość ciężkie, a od ciągłego pochylania się, pękały mi plecy. W dodatku na 12-godzinną zmianę, pierwsza przerwa była po 9 godzinach. Masakra. 
Po ośmiu godzinach w tym kołchozie, stwierdziłam, że idę do domu. Niech inni się męczą jak lubią. A wiem, że są tacy co lubią.



4. Fabryka folii

Przez cały dzień siedziałam przy stole, zawijałam folie i wkładałam do pudełka. Cały dzień. Niby miałam z kim pogadac, ale moje współpracownice były zajęte obrabianiem tyłków wszystkim na magazynie, w dodatku jawnie okazywały mi, że moja obecność im nie pasuje. Cóż... po tygodniu poszłam pracować gdzie indziej.



5. Pickowanie ciuchów 

Otworzyli u mnie w okolicy duży magazyn, należący do pewnej znanej angielskiej sieciówki. Słyszałam wiele pozytywnych opinii na temat pracy tam, więc postanowiłam się tam zatrudnić.
Zanim opowiem o tej pracy, napiszę co to jest picking. Picking to po prostu zbieranie zamówien. Masz skaner, na którym wyświetla ci się numer lokacji, nazwa i ilość przedmiotów, który musisz wziąć. Podchodzisz, bierzesz, skanujesz przedmiot i idziesz dalej. I tak cały dzień. Oczywiście musisz wyrabiać target.
W magazynie o którym mowa, można było zbierać ciuchy na dwa sposoby - albo jeżdżąc na wózku widłowym (tzw. LLOP), albo chodząc na piechotę. Ci co jeździli, mieli fajnie. Ci co chodzili nie... Zgadnijcie gdzie trafiłam? 
Niefajnie było z powodu menadzerki, która chyba miała coś z głową i lubiła gnębić ludzi. Jak ktoś poszedł do kibelka, to ona zaraz robiła tej osobie awanturę, że czemu nie pickujesz? Mimo tłumaczen, nie umiała zrozumiec, że jak się traci 10 minut na dojście z lokacji A do lokacji B, to targetu się nie zrobi. Zamiast pomyśleć nad tym, by listy pickingowe zostały poprawione, ona wolała gnoić ludzi. A gdy ludzie kombinowali jak uciec z jej działu, miała wielkie pretensje. Mobbing i dyskryminacja to był chleb powszedni. I nikt tego nie zgłaszał, bo wszyscy się bali. Najlepszy był motyw, jak menadzerka opieprzyła pracownicę, która zaszła w ciążę: "jakim prawem jesteś w ciąży? Teraz firma przez ciebie straci! Nie powinnaś zachodzić w ciążę, pracując tutaj!" 
Praca miała być lekka, a ja po ośmiu godzinach biegania (tak, biegania!), gdy wracałam do domu, nie miałam siły chodzić. Do dziś mam przez to problemy. 
Uznałam, że to nie jest warte. Po trzech miesiącach stwierdziłam, że to nie jest warte tego, by tracić zdrowie i nerwy. Zwolniłam się. Co jakiś czas dochodzą do mnie wieści na temat tego co tam się dzieje i nie żałuję decyzji.

I to tyle. Pewnie znalazloby się jeszcze kiepskich prac, ale nie ma sensu się rozpisywać. To nie jest tak, że narzekam na każdą pracę. Nie. W jednej z firm przepracowałam cztery lata i pracowalabym tam nadal, gdyby nie przeprowadzka. To też był magazyn, ale tam było inaczej, fajniej. 

Cóż to by było na tyle. A wy? Jakie były wasze najgorsze prace? Piszcie w komentarzach, chętnie poczytam :)

Komentarze

  1. To już wolę kasy w Biedronce.

    OdpowiedzUsuń
  2. teraz pewnie nie kupujesz już bukietów w markecie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Masakra, współczuję... Ale plus tego wszystkiego jest jeden - teraz już wszyscy wiemy, jak powstają bukiety z supermarketu :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawe doświadczenia :-) Nie każda praca jest spełnieniem marzeń, ale po tym poście chyba będę mniej narzekać na swoją :-)
    Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Babcia klozetowa na dyskotece :). Taką pracę miałam hehe. No ale żadna praca nie hańbi.

    OdpowiedzUsuń
  6. Z tego opisu chyba faktycznie wolałabym pracować na kasie, bo na miejscu, fakt że się nadźwigać trzeba i użerać z niektórymi klientami, ale masz jakiś social, paczki na święta, kartę multisport itp bynajmniej wiem, że tak jest w biedrze i lidlu:)
    pozdrawiam http://apetyczneksiazki.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Niestety tak wygląda rzeczywistość wielu Polaków, którzy zdecydowali się wyjechać do Anglii, aby weprzeć finansowo swoją rodzinę w Polsce. Z myślą o takich osobach powstały specjalne serwisy, które umożliwiają tanie przelewy do polski

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Dedykacje w książce - barbarzyństwo, czy fajny gest?

Niedługo siostrzeniec mojego Męża będzie miał urodziny - i to nie byle jakie, bo skończy 18 lat! Trochę mieliśmy problem ze znalezieniem prezentu, jednak problem się rozwiązał, kiedy okazało się, że chłopak uwielbia czytać Tolkiena. I że nie czytał jeszcze "Dzieci Hurina" (które ja czytałam dawno temu i polecam). Dobra, książka kupiona, leży i czeka na swoje pięć minut. Uznaliśmy z Mężem, że trzeba napisać w środku jakieś ładne życzenia. Może jakiś cytat? Weszłam na pewną książkową grupę, opisałam sytuacje, poprosiłam o pomoc w znalezieniu fajnego cytatu... i rozpętałam gównoburzę. Dowiedziałam się, że nie wolno bazgrać po książce, że to jest okropny, wręcz barbarzyński zwyczaj! Dyskusja w komentarzach trochę się rozrosła, a ja byłam w szoku, kiedy ją czytałam. Odkąd pamiętam, zawsze kiedy dostawałam w prezencie książkę, w środku, na stronie tytułowej, były napisane życzenia, podpis i data. Swego czasu dostawałam książki przy każdej okazji i od wszystkich, więc troch

Jay Kristoff - Tancerze Burzy

Ostatnio naczytałam się thrillerów, kryminałów, horrorów, nawet trafiły się dwie książki obyczajowe. Dawno nie czytałam dobrej fantastyki i przyznam, że było mi za tym tęskno. Dlatego skuszona pozytywnymi recenzjami sięgnęłam po "Tancerzy Burzy", pierwszy tom serii Wojny Lotosowe. I wiecie co wam powiem? Że warto było poświęcić tej książce czas. Akcja powieści toczy się na wyspach Shima, które powoli umierają pod rządami okrutnego szoguna Yoritomo. Pewnej nocy ten jednak ma wizje, że na grzbiecie arashitory pokona gaijinów. Co z tego, że te stwory to tylko legendy? Szogunowi się nie odmawia, dlatego kiedy królewski łowczy Masaru, otrzymuje takie zadanie, od razu rusza by je wypełnić. Wraz ze swoją córką Yukiko, oraz przyjaciółmi Akihito i Kasumi, wsiadają na pokład Dziecięcia Gromu, by wytropić bestię. "Tancerze Burzy" to bardzo udane połączenie steampunku i japońskiej mitologii. Mamy tu niesamowite machiny, lotostatki, a jednocześnie mamy też samurajów wiern

Melinda Salisbury - Córka Zjadaczki Grzechów

Młodziutka Twylla, to osoba której boją się wszyscy w całym Lormere. Jest ona Daunen Wcieloną, boginią o ognistych włosach i trującym dotyku. Mieszka na zamku królewskim i choć jest otoczona luksusem, odczuwa wielką samotność. Wkrótce poznaje Liefa, który ma być jej nowym strażnikiem - i zakochuje się w nim z wzajemnością. Jednak co zrobić, skoro nie może go nawet dotknąć? Bardzo mi się podobał pomysł na powieść, historia Lormere, a także wiara mieszkańców tego królestwa. Obrzęd Zjadania Grzechów jest bardzo ważny i dzięki niemu dusza zmarłego może odzyskać spokój. Z zaciekawieniem czytałam wszelkie wzmianki na temat tego obrzędu i innych rzeczy związanych z wiarą Lormere. Świat stworzony przez autorkę ma rozmach, w dodatku jest logiczny i starannie rozbudowany. Autorka wykonała kawał dobrej roboty. Sama historia także okazała się interesująca. Jednak muszę was ostrzec: "Córka Zjadaczki Grzechów" to powieść fantasy, jednak magii, smoków i innych rzeczy typowych dla teg