Przejdź do głównej zawartości

DmC: Devil May Cry

Devil May Cry to gra klimatyczna, mroczna i zarazem wciągająca. Jednocześnie żadna inna gra nie potrafila mnie wyprowadzić z równowagi tak mocno jak ta. Nie zlicze ile razy musialam powstrzymywać się od tym by rzucić padem o ścianę. Nie pamiętam też ile panien lekkich obyczajów latalo w trakcie grania.



Ale od początku.

Dante jest pół-aniołem, pół-demonem. Oczywiście nie wie nic o swoim pochodzeniu i prowadzi w miarę normalne życie, dopóki nie spotyka na swojej drodze Kat i Vergila - swojego brata, o którym nie miał wcześniej pojęcia. Wtedy dowiaduje się kim jest naprawdę, kim byli jego rodzice i kto ich zabił. Razem z Vergilem postanawia się zemścić i zabić Mundusa - władcę demonów.

Zanim przejdę do opisywania swoich wrażeń, napiszę najpierw, że ta wersja Devil May Cry, to zupełnie nowa odsłona popularnego cyklu wydanego przez firmę Capcom. Tamta seria stała się tak popularna, że na jej podstawie powstały komiksy i anime.
Po latach firma postanowiła stworzyć nową odsłonę serii i to zadanie powierzyła brytyjskiemu studiu Ninja Theory. Ponoć ta decyzja spowodowała ogromne poruszenie wśród fanów - nie spodobał im się nowy wizerunek Dantego, a także to, że oryginał wciąż ma niedokończone wątki.



Nie miałam do czynienia z oryginalna seria. Gralam tylko w DmC: Devil May Cry. Dlatego do tamtych wersji odnosić się nie będę :) Moja opinia dotyczy tylko Dmc: Devil May Cry oraz dodatku Upadek Vergila.

Sama gra nie jest zbyt skomplikowana. W skrocie: idziesz przed siebie i rozwalasz tabuny przeciwników. Malo tego - musisz rozwalić ich stylowo i ładnie. Im bardziej kombinujesz, łączysz ataki i ciosy, tym więcej dostaniesz punktów za styl. Z każdą misją wrogów jest coraz więcej (jeśli to są ci słabsi przeciwnicy), albo są po prostu mocni. Przy czym przy niektórych przeciwnikach musisz pokombinowac - np.jednego wielkoluda rania tylko ciosy w plecy, a z kolei drugi na takie ciosy pozostaje nieczuły.



Przez większa część gry akcja toczy się w Limbo - demonicznej, wypaczonej wersji naszego rzeczywistego świata. Przyznam, że tutaj twórcy się postarali - te powykrecane budynki, niczym z szalonego snu, klaustrofobiczne tunele, wyludnione, pełne demonów miasto. Tutaj w niektórych momentach nawet ściany usiłują zabić Dantego. Limbo zostało stworzone z niezwykłą starannością i naprawdę robi wrażenie.

Oprócz glownego wątku masz jeszcze tajne misje. Tylko, że aby je odblokować, musisz najpierw odnaleźć klucz, a potem odpowiednie drzwi. Mnie się to nie udało, ale też za bardzo się na tym nie skupialam. Odblokowalam cztery tajne misje i tyle mi wystarczy. Gdy przeszlam którąś po raz pierwszy, Dante otrzymywal fragmenty krzyzyka zdrowia, bądź krzyzyka diabelskiego. Kolejne przejscie misji dawalo mnostwo czerwonych czaszek, które można było wymienic na rozne przedmioty w sklepie :)

Bardzo podobała mi się "filmowość" tej gry. Filmiki byly bardzo dobrze zrobione, a aktorzy podkladajacy postaciom głos odwalili kawał dobrej roboty. Każdą misję rozpoczyna filmik, dzięki któremu lepiej możemy poznać motywy kierujące postaciami. W niektórych momentach, czułam się jakbym oglądała najnowszą kinową produkcję. Dla mnie to duży plus.


Gra ma niesamowicie mroczny klimat, rodem z horroru, albo koszmaru. Pamiętam jak raz, po skończonym nocnym graniu wyszlam na dwor zapalić. Przeglądałam wtedy fejsbuka i nagle włączył mi się filmik z nieco strasznymi efektami dźwiękowymi. Prawie wtedy narobilam w gacie, przyznaje. Nigdy tak nie reaguje, jednak to DmC wprowadziło mnie w odpowiedni nastrój grozy. Do teraz pamiętam jak walilo mi wtedy serce...

Niestety, DmC mimo wymienionych zalet jest też grą niesamowicie denerwującą. Głównie przez kombinacje jakie trzeba wykonywać, by skorzystać z broni. Dante ma kilka rodzajów broni i dwa rodzanie pistoletów. Żeby z tego korzystać, trzeba odpowiednio szybko naciskać odpowiednie klawisze. Czasami nawet trzeba zmieniać broń w locie, co nieraz sprawiało mi problemy. A to dlatego, że te kombinacje zwyczajnie pieprzyły mi się w głowie i nierzadko naciskalam coś albo za wczesnie, albo za późno. A jak potem palce bolaly... Dla wprawionych graczy, zapewne nie sprawi to problemu, ale ja gram z doskoku.
Właśnie dlatego w niektórych momentach granie było irytujace. Bylo tu też zdecydowanie za duzo skakania - a w locie trzeba bylo albo się przyciagnac do platformy, albo odepchnac. Oczywiście jedno i drugie ma inna kombinacje. Nie zlicze ile razy spadałam, bo nie nadazylam z naciskaniem.


Do DmC: Devil May Cry jest także dodatek - Upadek Vergila. Tutaj gramy już jako Vergil. Gra nim jest o wiele prostsza: Vergil ma tylko miecz Yamato i demoniczne ostrze, więc nie ma tylu kombinacji. Jednak gra nim nie jest tak dynamiczna, jak w całości DmC.

Jeśli lubicie gry, w których dużo się dzieje i w ktorych mozecie rozwalic mnostwo przeciwnikow na różne sposoby, polecam wam DmC. Jeśli lubicie mroczny klimat, ciężką muzykę, tu także to znajdziecie. No i jeśli interesuje was tematyka aniołów i demonów, to także gra dla was.


Komentarze

  1. Nie gram w gry i kompletnie nie znam się na tej tematyce. Ale właśnie dowiedziałam się, że można o nich pisać w bardzo ciekawy sposób! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dziękuję :)
      Ja tez słabo się znam na grach, gram z doskoku, ale jak juz któras mnie wciagnie, to az mam ochotę o niej napisac :)

      Usuń
  2. Jejku, a ja uwielbiam Devil May Cry! Właśnie za tę muzykę, za ten świetny, mroczny klimat, ahh!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie ten klimat takze porwał ^^ I ta muzyka takze pasuje idealnie :D

      Usuń
  3. O i to coś dla mnie. Plus podoba mi się filmowość, ostatnio doceniam tak dobrze zrobione gry, które można podziwiać chociażby za sam wygląd.

    OdpowiedzUsuń
  4. Z reguły nie ufam nowym wersjom starszych gier. Nie znam jednak oryginału, więc nie miałabym tego problemu. Gra wygląda ciekawie, pięknie zrobiona :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Dedykacje w książce - barbarzyństwo, czy fajny gest?

Niedługo siostrzeniec mojego Męża będzie miał urodziny - i to nie byle jakie, bo skończy 18 lat! Trochę mieliśmy problem ze znalezieniem prezentu, jednak problem się rozwiązał, kiedy okazało się, że chłopak uwielbia czytać Tolkiena. I że nie czytał jeszcze "Dzieci Hurina" (które ja czytałam dawno temu i polecam). Dobra, książka kupiona, leży i czeka na swoje pięć minut. Uznaliśmy z Mężem, że trzeba napisać w środku jakieś ładne życzenia. Może jakiś cytat? Weszłam na pewną książkową grupę, opisałam sytuacje, poprosiłam o pomoc w znalezieniu fajnego cytatu... i rozpętałam gównoburzę. Dowiedziałam się, że nie wolno bazgrać po książce, że to jest okropny, wręcz barbarzyński zwyczaj! Dyskusja w komentarzach trochę się rozrosła, a ja byłam w szoku, kiedy ją czytałam. Odkąd pamiętam, zawsze kiedy dostawałam w prezencie książkę, w środku, na stronie tytułowej, były napisane życzenia, podpis i data. Swego czasu dostawałam książki przy każdej okazji i od wszystkich, więc troch

Jay Kristoff - Tancerze Burzy

Ostatnio naczytałam się thrillerów, kryminałów, horrorów, nawet trafiły się dwie książki obyczajowe. Dawno nie czytałam dobrej fantastyki i przyznam, że było mi za tym tęskno. Dlatego skuszona pozytywnymi recenzjami sięgnęłam po "Tancerzy Burzy", pierwszy tom serii Wojny Lotosowe. I wiecie co wam powiem? Że warto było poświęcić tej książce czas. Akcja powieści toczy się na wyspach Shima, które powoli umierają pod rządami okrutnego szoguna Yoritomo. Pewnej nocy ten jednak ma wizje, że na grzbiecie arashitory pokona gaijinów. Co z tego, że te stwory to tylko legendy? Szogunowi się nie odmawia, dlatego kiedy królewski łowczy Masaru, otrzymuje takie zadanie, od razu rusza by je wypełnić. Wraz ze swoją córką Yukiko, oraz przyjaciółmi Akihito i Kasumi, wsiadają na pokład Dziecięcia Gromu, by wytropić bestię. "Tancerze Burzy" to bardzo udane połączenie steampunku i japońskiej mitologii. Mamy tu niesamowite machiny, lotostatki, a jednocześnie mamy też samurajów wiern

Melinda Salisbury - Córka Zjadaczki Grzechów

Młodziutka Twylla, to osoba której boją się wszyscy w całym Lormere. Jest ona Daunen Wcieloną, boginią o ognistych włosach i trującym dotyku. Mieszka na zamku królewskim i choć jest otoczona luksusem, odczuwa wielką samotność. Wkrótce poznaje Liefa, który ma być jej nowym strażnikiem - i zakochuje się w nim z wzajemnością. Jednak co zrobić, skoro nie może go nawet dotknąć? Bardzo mi się podobał pomysł na powieść, historia Lormere, a także wiara mieszkańców tego królestwa. Obrzęd Zjadania Grzechów jest bardzo ważny i dzięki niemu dusza zmarłego może odzyskać spokój. Z zaciekawieniem czytałam wszelkie wzmianki na temat tego obrzędu i innych rzeczy związanych z wiarą Lormere. Świat stworzony przez autorkę ma rozmach, w dodatku jest logiczny i starannie rozbudowany. Autorka wykonała kawał dobrej roboty. Sama historia także okazała się interesująca. Jednak muszę was ostrzec: "Córka Zjadaczki Grzechów" to powieść fantasy, jednak magii, smoków i innych rzeczy typowych dla teg