Jestem martwa już dwa lata. Snuję się po mieście i nie wiem co ze sobą zrobić. Myślami wracam do tamtych chwil, na krótko przed śmiercią. Analizuję, rozpamiętuję. I tak w kółko...
Czasami wydaje mi się, że wszystko mogłoby potoczyć się inaczej. Gdybym tylko wcześniej zrobiła pierwszy krok i zebrała się na odwagę, by powiedzieć co czuję. Ale tego nie zrobiłam.
Dlatego teraz jestem martwa. Snuję się po mieście i wspominam, aby zapełnić czymś czas.
***
Tamtego dnia, nie zwracałam uwagi na lejący się z nieba żar. Szłam ulicą, na twarzy gościł uśmiech. Wszystko było takie piękne. Dostałam się na wymarzone dziennikarstwo, niedługo miałam wyjechać na wakacje do Grecji.
Ale wtedy nie myślałam o studiach, ani o słonecznym południu Europy. Za chwilę zobaczę się z Markiem! Nie widziałam go długo, bo wyjechał z kumplami pod namiot i wrócił dopiero wczoraj. Właściwie mogłam wtedy do niego wstąpić, ale bałam się, że nie będę potrafiła udawać, iż wszystko jest w porządku. W końcu postanowiłam postawić wszystko na jedną kartę. Będzie dobrze. Zobaczę go w końcu, przytulę i powiem co czuję. A on mnie pocałuje i będziemy razem...
***
Teraz, gdy wspominam o czym wtedy myślałam, wiem, że byłam głupia. Jeśli mam kogoś obwiniać, to tylko siebie. Nikt nie jest winny temu, że umarłam. To ja miałam zbyt wielkie nadzieje, nieziszczalne marzenia, a gdy zderzyły się z rzeczywistością, nie mogłam sobie z tym poradzić. I umarłam.
***
Im bardziej się zbliżałam do domu Marka, tym bardziej byłam przekonana, że wszystko pójdzie dobrze. Że będzie tak jak sobie wymarzyłam.
Zbyt długo dusiłam w sobie uczucia. Cały czas się bałam, ale w końcu powiedziałam: dość! Weź się w garść i wyznaj mu prawdę! Trzeba się w końcu odważyć.
Nawet nie zauważyłam, kiedy stanęłam przed jego blokiem. Dopiero teraz poczułam strach. A jeśli...? Nie! Odrzuciłam złe myśli. Będzie dobrze, powtarzałam te słowa w duchu, jakby to była mantra. Będzie dobrze...
Będzie dobrze...
***
Ciężkie krople deszczu spadały na ziemię. Ludzie spieszą do domów, nie chcą zmoknąć. Ja jestem sucha. Jestem duchem, one nie mokną.
Stoję teraz pod blokiem Marka, spoglądam w górę. Odnajduję okno jego pokoju. Ostatni raz byłam tu w dzień swojej śmierci, dwa lata temu.
Ktoś mógłby spytać, dlaczego tamtego dnia byłam tak pewna tego, że wszystko będzie dobrze. Dlaczego szłam do niego z przekonaniem, że wszystko będzie tak jak tego chciałam? Nie wiem. Może to przez jedno głupie zdarzenie z przeszłości? Tak. To właśnie przez nie. Jaką byłam idiotką! Przez jeden pocałunek myślałam, że on coś do mnie czuje, a to był zwykły, przyjacielski buziak w policzek. Nie w usta, lecz w policzek. Tamtego dnia Marek sprawiał wrażenie najszczęśliwszego człowieka pod słońcem. Nie powinno to nikogo dziwić, bo właśnie zdał ostatni egzamin na prawo jazdy - już za pierwszym razem! Był z siebie zadowolony, pamiętam to dokładnie. Powinnam się domyślić, że chciał jakoś uzewnętrznić rozpierającą go radość, że ten gest nic nie znaczył. A ja dorobiłam sobie interpretację, która zupełnie odbiegała od prawdy. I oto jak skończyłam...
Odrzucam to wspomnienie. Nie chcę, nie chcę tego pamiętać! Ale jak zapomnieć własną głupotę?
Deszcz pada coraz mocniej. Ciężkie, ołowiane chmury wiszą na niebie, nie dając słońcu żadnych szans. Pogoda idealnie pasuje do mojego nastroju, który z powodu ciągłego faszerowania się wspomnieniami, od dwóch lat nie uległ zmianie.
***
Powoli wlokłam się na siódme piętro. Mogłam skorzystać z windy, ale musiałam mieć czas na poukładanie tego, co chciałam powiedzieć. Strach w mojej głowie, mieszał się z nadzieją, że wszystko będzie dobrze.
Czułam jak drżały mi nogi, a w duchu przeklinałam siebie za tę cholerną nieśmiałość. Moje koleżanki ciągle podrywają facetów, a potem rzucają bez skrupułów! Dlaczego ja tak nie potrafię?
W końcu stanęłam przed jego mieszkania. Nerwowo wygładziłam bluzkę, poprawiłam włosy. Wzięłam kilka głębokich oddechów i zapukałam. Raz. I drugi. Po chwili, która dla mnie była wiecznością, usłyszałam kroki. Zgrzyt klucza w zamku. Drzwi otworzyły się i stanął w nich Marek. Miał na sobie tylko białe bokserki, a ja poczułam, że się rumienię. Cholera!
- Aga? - był zdziwiony niespodziewaną wizytą. - Cześć...
- Cześć - uśmiechnęłam się radośnie. Nagle wypełniły mnie dobre myśli. Strach gdzieś się ulotnił. Byłam przekonana, że będzie tak jak sobie wymarzyłam. - Masz chwilkę?
- Eeee... nie bardzo...
- Kto to? - Usłyszałam głos dochodzący z głębi mieszkania. Damski głos.
- Koleżanka. Za chwilę przyjdę!
A ja poczułam, że coś we mnie umarło. Że nic nie będzie już takie samo.
- Ktoś jest u ciebie? - spytałam.
- Monika. Słuchaj, ja teraz nie mam czasu. Wpadniesz jutro?
Nie odpowiedziałam. Przez chwilę nic do mnie nie docierało. W głowie była kompletna pustka, jakby ktoś wyssał wszystkie myśli.
- Aga?
- Co? A tak, dobra... Wpadnę jutro... Cześć! - Odwróciłam się i szybko zbiegłam po schodach. Chciałam stamtąd uciec. Jak najdalej! Jak najdalej! Czułam się okropnie. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jaka byłam głupia! Co ja myślałam? Że on będzie czekać, aż zbiorę się w sobie i powiem co czuję?
Biegłam w ogóle nie patrząc gdzie. Przed siebie, byle jak najdalej. Nawet nie zauważyłam, kiedy znalazłam się na zewnątrz. Chciałam uciec, schować się gdzieś, żeby nikt nie widział jak płaczę.
Usłyszałam pisk opon. Odruchowo zatrzymałam się, spojrzałam w bok. Poczułam ból.
Ciemność.
Miałam wrażenie, że się unoszę. I zobaczyłam siebie leżącą na ziemi. Ludzie pochylali się nade mną. Przez chwilę nie wiedziałam co się stało. W końcu zrozumiałam.
Byłam martwa.
***
Jestem martwa już dwa lata. Snuję się po mieście i nie wiem co ze sobą zrobić. Zawsze myślałam, że po śmierci nie ma nic. Nie wiem czy się myliłam. Nawet jeśli istnieje piekło lub niebo, ja tam nie trafiłam. Pozostałam tutaj. Tak jak wielu innych, których godzina przedwcześnie wybiła. Nie wiem czy istnieją jakieś zaświaty - możliwe, że tak tylko nie wchodzi się do nich od razu. Może trzeba czekać na odpowiedni czas...
Wiem jedno: życie jest kruche i ulotne. Tak łatwo je stracić. Wniosek nie jest odkrywczy, ale ja dopiero teraz zwróciłam na to uwagę. Nim człowiek się urodzi, mija dziewięć miesięcy, a umiera w okamgnieniu. Z łatwością zabije go nóż, kula, samochód, albo wiele innych rzeczy. Teraz mam wrażenie, że zmarnowałam czas na zadręczanie się problemami, które w tym momencie uważam za głupie. Typowe dla dziewczyn w moim wieku kłopoty, zabierały mi strasznie dużo czasu, który mogłam wykorzystać na to by naprawdę żyć i cieszyć się każdą chwilą.
Dlaczego zawsze tak jest, że ludzie doceniają to co mają, dopiero gdy bezpowrotnie to stracą?
Stoję przed blokiem Marka i wpatruję się w drzwi wyjściowe. Zupełnie jakbym na kogoś czekała, ale tak nie jest. A może jest, tylko o tym nie wiem?
Drzwi otwierają się, wychodzi Marek. Przyglądam mu się. Jest ubrany w czarną bluzę i szerokie dżinsy. Idzie w moją stronę. W końcu przechodzi przez powietrze w miejscu, gdzie stoję. I choć wiem, że nie może mnie zobaczyć, czuję się jakby wymierzył mi policzek. Tak wiem, że jestem duchem. Ale wciąż nie mogę się przyzwyczaić.
Długo stoję i patrzę za odchodzącym Markiem. Aż w końcu znika za rogiem budynku.
W końcu i ja postanawiam udać się gdzieś przed siebie. Miasto jest moje. Choć znam każdy jego zakamarek, na pewno uda mi się odkryć jakiś nowy.
Mam na to całą wieczność.
_____________________
Powyższe opowiadanie pierwszy raz zostało opublikowane TUTAJ. Był to mój debiut literacki, pamiętam jak się wtedy cieszyłam :) Pamiętam też, że redakcja proponowala mi zmianę tytułu na "Smutek ducha"... ale ja się nie zgodziłam i zostałam przy tytule angielskim. Teraz żałuję, bo po latach mnie się on nie podoba. Dlatego teraz użyłam obu tytułów :)
Mam nadzieję, że opowiadanie się wam spodoba.
Autorką użytej w tekście ilustracji jest Agnieszka Majchrzak.
Czasami wydaje mi się, że wszystko mogłoby potoczyć się inaczej. Gdybym tylko wcześniej zrobiła pierwszy krok i zebrała się na odwagę, by powiedzieć co czuję. Ale tego nie zrobiłam.
Dlatego teraz jestem martwa. Snuję się po mieście i wspominam, aby zapełnić czymś czas.
***
Tamtego dnia, nie zwracałam uwagi na lejący się z nieba żar. Szłam ulicą, na twarzy gościł uśmiech. Wszystko było takie piękne. Dostałam się na wymarzone dziennikarstwo, niedługo miałam wyjechać na wakacje do Grecji.
Ale wtedy nie myślałam o studiach, ani o słonecznym południu Europy. Za chwilę zobaczę się z Markiem! Nie widziałam go długo, bo wyjechał z kumplami pod namiot i wrócił dopiero wczoraj. Właściwie mogłam wtedy do niego wstąpić, ale bałam się, że nie będę potrafiła udawać, iż wszystko jest w porządku. W końcu postanowiłam postawić wszystko na jedną kartę. Będzie dobrze. Zobaczę go w końcu, przytulę i powiem co czuję. A on mnie pocałuje i będziemy razem...
***
Teraz, gdy wspominam o czym wtedy myślałam, wiem, że byłam głupia. Jeśli mam kogoś obwiniać, to tylko siebie. Nikt nie jest winny temu, że umarłam. To ja miałam zbyt wielkie nadzieje, nieziszczalne marzenia, a gdy zderzyły się z rzeczywistością, nie mogłam sobie z tym poradzić. I umarłam.
***
Im bardziej się zbliżałam do domu Marka, tym bardziej byłam przekonana, że wszystko pójdzie dobrze. Że będzie tak jak sobie wymarzyłam.
Zbyt długo dusiłam w sobie uczucia. Cały czas się bałam, ale w końcu powiedziałam: dość! Weź się w garść i wyznaj mu prawdę! Trzeba się w końcu odważyć.
Nawet nie zauważyłam, kiedy stanęłam przed jego blokiem. Dopiero teraz poczułam strach. A jeśli...? Nie! Odrzuciłam złe myśli. Będzie dobrze, powtarzałam te słowa w duchu, jakby to była mantra. Będzie dobrze...
Będzie dobrze...
***
Ciężkie krople deszczu spadały na ziemię. Ludzie spieszą do domów, nie chcą zmoknąć. Ja jestem sucha. Jestem duchem, one nie mokną.
Stoję teraz pod blokiem Marka, spoglądam w górę. Odnajduję okno jego pokoju. Ostatni raz byłam tu w dzień swojej śmierci, dwa lata temu.
Ktoś mógłby spytać, dlaczego tamtego dnia byłam tak pewna tego, że wszystko będzie dobrze. Dlaczego szłam do niego z przekonaniem, że wszystko będzie tak jak tego chciałam? Nie wiem. Może to przez jedno głupie zdarzenie z przeszłości? Tak. To właśnie przez nie. Jaką byłam idiotką! Przez jeden pocałunek myślałam, że on coś do mnie czuje, a to był zwykły, przyjacielski buziak w policzek. Nie w usta, lecz w policzek. Tamtego dnia Marek sprawiał wrażenie najszczęśliwszego człowieka pod słońcem. Nie powinno to nikogo dziwić, bo właśnie zdał ostatni egzamin na prawo jazdy - już za pierwszym razem! Był z siebie zadowolony, pamiętam to dokładnie. Powinnam się domyślić, że chciał jakoś uzewnętrznić rozpierającą go radość, że ten gest nic nie znaczył. A ja dorobiłam sobie interpretację, która zupełnie odbiegała od prawdy. I oto jak skończyłam...
Odrzucam to wspomnienie. Nie chcę, nie chcę tego pamiętać! Ale jak zapomnieć własną głupotę?
Deszcz pada coraz mocniej. Ciężkie, ołowiane chmury wiszą na niebie, nie dając słońcu żadnych szans. Pogoda idealnie pasuje do mojego nastroju, który z powodu ciągłego faszerowania się wspomnieniami, od dwóch lat nie uległ zmianie.
***
Powoli wlokłam się na siódme piętro. Mogłam skorzystać z windy, ale musiałam mieć czas na poukładanie tego, co chciałam powiedzieć. Strach w mojej głowie, mieszał się z nadzieją, że wszystko będzie dobrze.
Czułam jak drżały mi nogi, a w duchu przeklinałam siebie za tę cholerną nieśmiałość. Moje koleżanki ciągle podrywają facetów, a potem rzucają bez skrupułów! Dlaczego ja tak nie potrafię?
W końcu stanęłam przed jego mieszkania. Nerwowo wygładziłam bluzkę, poprawiłam włosy. Wzięłam kilka głębokich oddechów i zapukałam. Raz. I drugi. Po chwili, która dla mnie była wiecznością, usłyszałam kroki. Zgrzyt klucza w zamku. Drzwi otworzyły się i stanął w nich Marek. Miał na sobie tylko białe bokserki, a ja poczułam, że się rumienię. Cholera!
- Aga? - był zdziwiony niespodziewaną wizytą. - Cześć...
- Cześć - uśmiechnęłam się radośnie. Nagle wypełniły mnie dobre myśli. Strach gdzieś się ulotnił. Byłam przekonana, że będzie tak jak sobie wymarzyłam. - Masz chwilkę?
- Eeee... nie bardzo...
- Kto to? - Usłyszałam głos dochodzący z głębi mieszkania. Damski głos.
- Koleżanka. Za chwilę przyjdę!
A ja poczułam, że coś we mnie umarło. Że nic nie będzie już takie samo.
- Ktoś jest u ciebie? - spytałam.
- Monika. Słuchaj, ja teraz nie mam czasu. Wpadniesz jutro?
Nie odpowiedziałam. Przez chwilę nic do mnie nie docierało. W głowie była kompletna pustka, jakby ktoś wyssał wszystkie myśli.
- Aga?
- Co? A tak, dobra... Wpadnę jutro... Cześć! - Odwróciłam się i szybko zbiegłam po schodach. Chciałam stamtąd uciec. Jak najdalej! Jak najdalej! Czułam się okropnie. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jaka byłam głupia! Co ja myślałam? Że on będzie czekać, aż zbiorę się w sobie i powiem co czuję?
Biegłam w ogóle nie patrząc gdzie. Przed siebie, byle jak najdalej. Nawet nie zauważyłam, kiedy znalazłam się na zewnątrz. Chciałam uciec, schować się gdzieś, żeby nikt nie widział jak płaczę.
Usłyszałam pisk opon. Odruchowo zatrzymałam się, spojrzałam w bok. Poczułam ból.
Ciemność.
Miałam wrażenie, że się unoszę. I zobaczyłam siebie leżącą na ziemi. Ludzie pochylali się nade mną. Przez chwilę nie wiedziałam co się stało. W końcu zrozumiałam.
Byłam martwa.
***
Jestem martwa już dwa lata. Snuję się po mieście i nie wiem co ze sobą zrobić. Zawsze myślałam, że po śmierci nie ma nic. Nie wiem czy się myliłam. Nawet jeśli istnieje piekło lub niebo, ja tam nie trafiłam. Pozostałam tutaj. Tak jak wielu innych, których godzina przedwcześnie wybiła. Nie wiem czy istnieją jakieś zaświaty - możliwe, że tak tylko nie wchodzi się do nich od razu. Może trzeba czekać na odpowiedni czas...
Wiem jedno: życie jest kruche i ulotne. Tak łatwo je stracić. Wniosek nie jest odkrywczy, ale ja dopiero teraz zwróciłam na to uwagę. Nim człowiek się urodzi, mija dziewięć miesięcy, a umiera w okamgnieniu. Z łatwością zabije go nóż, kula, samochód, albo wiele innych rzeczy. Teraz mam wrażenie, że zmarnowałam czas na zadręczanie się problemami, które w tym momencie uważam za głupie. Typowe dla dziewczyn w moim wieku kłopoty, zabierały mi strasznie dużo czasu, który mogłam wykorzystać na to by naprawdę żyć i cieszyć się każdą chwilą.
Dlaczego zawsze tak jest, że ludzie doceniają to co mają, dopiero gdy bezpowrotnie to stracą?
Stoję przed blokiem Marka i wpatruję się w drzwi wyjściowe. Zupełnie jakbym na kogoś czekała, ale tak nie jest. A może jest, tylko o tym nie wiem?
Drzwi otwierają się, wychodzi Marek. Przyglądam mu się. Jest ubrany w czarną bluzę i szerokie dżinsy. Idzie w moją stronę. W końcu przechodzi przez powietrze w miejscu, gdzie stoję. I choć wiem, że nie może mnie zobaczyć, czuję się jakby wymierzył mi policzek. Tak wiem, że jestem duchem. Ale wciąż nie mogę się przyzwyczaić.
Długo stoję i patrzę za odchodzącym Markiem. Aż w końcu znika za rogiem budynku.
W końcu i ja postanawiam udać się gdzieś przed siebie. Miasto jest moje. Choć znam każdy jego zakamarek, na pewno uda mi się odkryć jakiś nowy.
Mam na to całą wieczność.
_____________________
Powyższe opowiadanie pierwszy raz zostało opublikowane TUTAJ. Był to mój debiut literacki, pamiętam jak się wtedy cieszyłam :) Pamiętam też, że redakcja proponowala mi zmianę tytułu na "Smutek ducha"... ale ja się nie zgodziłam i zostałam przy tytule angielskim. Teraz żałuję, bo po latach mnie się on nie podoba. Dlatego teraz użyłam obu tytułów :)
Mam nadzieję, że opowiadanie się wam spodoba.
Autorką użytej w tekście ilustracji jest Agnieszka Majchrzak.
Najgorzej to pozwolić facetowi zabić w sobie wszystko.
OdpowiedzUsuńCiekawie się to czyta, opowiadanie ma melancholijny wydźwięk, taki akurat listopadowy
OdpowiedzUsuńI za to uwielbiam listopad, tak intensywnie skłania do refleksji, snucia planów, podejmowania nowych wyzwań. :)
UsuńBardzo ciekawa fabuła. Przypadła mi do gustu.
OdpowiedzUsuńPrzyjemnie się czyta, refleksyjne nuty. :)
OdpowiedzUsuńCiekawa fabuła!
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa fabuła ;) Przyjemnie mi się ją czytało :) Pozdrawiam serdecznie 😊
OdpowiedzUsuńSą takie chwile, takie momenty, wydarzenia po których nie wiemy czy jeszcze żyjemy, czy jesteśmy w stanie dalej istnieć ... Dopiero jakąś bliżej nieokreślona przyszłość pokaże, że jednak jesteśmy, żyjemy a nowy dzień wstaje ...
OdpowiedzUsuńKiedy dostrzeżemy jego uśmiech stopniowo ciepło wypełnia nasze objęte tęsknotą serce.
UsuńNiesamowicie się wciągnęłam. Takie trochę filozoficzne rozważania, troche relacje damsko-męskie. Fajne opowiadanie.
OdpowiedzUsuń