Przejdź do głównej zawartości

Dedykacje w książce - barbarzyństwo, czy fajny gest?

Niedługo siostrzeniec mojego Męża będzie miał urodziny - i to nie byle jakie, bo skończy 18 lat! Trochę mieliśmy problem ze znalezieniem prezentu, jednak problem się rozwiązał, kiedy okazało się, że chłopak uwielbia czytać Tolkiena. I że nie czytał jeszcze "Dzieci Hurina" (które ja czytałam dawno temu i polecam).

Dobra, książka kupiona, leży i czeka na swoje pięć minut. Uznaliśmy z Mężem, że trzeba napisać w środku jakieś ładne życzenia. Może jakiś cytat? Weszłam na pewną książkową grupę, opisałam sytuacje, poprosiłam o pomoc w znalezieniu fajnego cytatu... i rozpętałam gównoburzę.


Dowiedziałam się, że nie wolno bazgrać po książce, że to jest okropny, wręcz barbarzyński zwyczaj! Dyskusja w komentarzach trochę się rozrosła, a ja byłam w szoku, kiedy ją czytałam.

Odkąd pamiętam, zawsze kiedy dostawałam w prezencie książkę, w środku, na stronie tytułowej, były napisane życzenia, podpis i data. Swego czasu dostawałam książki przy każdej okazji i od wszystkich, więc trochę mi się tych podpisanych nazbierało. Przez lata wydawało mi się to normalne i byłam pewna, że wszyscy tak robią. A tu proszę - barbarzyństwo. Ktoś ładnie popłynął z tym tekstem.

Książki lubiłam czytać od zawsze. Szybko też dałam do zrozumienia najbliższej rodzinie, że książka to dla mnie najlepszy prezent ;) Część z nich była podpisana, część nie. Niektórzy znajomi także na urodziny kupowali mi książki - i też je podpisywali. Kiedy ja robiłam komuś książkowy prezent, nie wyobrażałam sobie nie napisać na pierwszej stronie życzeń.

Ręcznie i starannie napisane życzenia w książce, uważam za coś pięknego. Poza tym pierwsza strona jest niemalże pusta! Oprócz tytułu i nazwiska autora, nie ma tam nic. To właśnie tam, autorzy książek składają swoje autografy, po które ludzie często stoją w kilometrowej kolejce, np. na spotkaniu autorskim. Normalnie, barbarzyńcy.


Nie przekonuje mnie pomysł, by życzenia pisać na osobnej kartce i wkładać do książki - takie kartki lubią się gubić. Sama nie mam żadnej kartki urodzinowej sprzed lat. A książki są.

Na pewno jest jeden minus takich dedykacji - podpisane książki trudniej sprzedać, co wcale mnie nie dziwi. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia i każdy ma swój. Jednak nazywanie innych barbarzyńcami uważam za przesadę.

Więc niech każdy sam zdecyduje - pisać życzenia w książce, czy nie pisać? Ze swojej strony odpowiadam - pisać, zdecydowanie. Ja uważam, że to jest fajny gest, dzięki czemu osoba obdarowana pamięta, kto jej tę książkę dał i z jakiej okazji. A taka okazja jak urodziny, trafia się tylko raz w roku :)


P.S. W momencie gdy dodaję ten wpis, jest już po imprezie. Siostrzeniec ucieszył się i z prezentu, i z dedykacji :)


Komentarze

  1. Nie traktuję tego jako barbarzyństwo, sama dostałam takie książki, aczkolwiek sama częściej decyduję się na włożenie osobnej karteczki z życzeniami. Mi się one nie gubią, tym bardziej, że przy lekturze książki uznaję je za zakładki, a potem po prostu w danej powieści zostawiam na lata. Ale racja, niech każdy robi jak uważa i niech weźmie jeszcze pod uwagę upodobania osoby, którą się obdarowuje.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem, ja tam lubię takie dedykacje. Karteczki się gubią, a to... Wiadomo, że nie bazgramy żeby zniszczyć, ale taka fajna pamiątka, miły gest na lata zostaje :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kojarzę Twoje pytanie i komentarze pod postem 😃 ja zawsze piszę dedykacje na książkach, chociaż ostatnio stwierdziłam, że może jednak przestanę, bo być może ktoś kiedyś, w dalekiej przyszłości będzie chciał ją sprzedać, być może nie trafię w czyjś gust, a z dedykacją będzie już ciężej ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Moim zdaniem to indywidualna decyzja. Jeśli wiem, że ktoś ucieszy się z dedykacji nie próżnuje, ale szanuje też tych, którzy tego nie robią i nie lubią. To szacunek do przekonań innych niż nasze własne jest kluczem do sukcesu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie obraź się proszę, ale ja uważam, że dedykacja w książce jest mile widziana tylko, jeżeli jest od Autora tej książki. We wszystkich innych wypadkach proponuję zaopatrzyć się w ładną kartkę pocztową, która może później służyć za zakładkę.

    OdpowiedzUsuń
  6. Lubię przytulać dedykację do książki za pośrednictwem pierwszej strony, ale decyduję się na to jedynie w beletrystyce, zaś w pozostałych przypadkach dokładam osobną karteczkę. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Idiotyzm takie gadanie. W ogóle bawi mnie to, że ludzie traktują książki jak świętości. Broń Panie Boże uszkodzić, zagiąć kartkę, przykleić coś, zakreślić. JEŻU MARIA JAK TO TAK, GRAŻYNA, KSIONSZKE NISZCZYSZ?!
    Dedykacje są świetnym pomysłem i wspaniałą pamiątką od bliskich. Ja jestem za pisaniem dedykacji :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Żeby kartki się nie gubiły, można je dokleić delikatnym klejem. Oderwie się, jak będzie się chciało sprzedać książkę. Jeśli czytelnik ma możliwość rozmowy z autorem, może mu śmiało powiedzieć, w jakiej formie chciałby autograf. I czy w ogóle go chce.

    OdpowiedzUsuń
  9. Przyznam, że nie sądziłam, że nawet na takie tematy można znaleźć gównoburze w Internecie. :P Sama raczej nie pisałam nigdy nic w dawanych książkach, ale chyba zacznę, choć bardziej przemawiają do mnie luźne kartki, które można w każdej chwili wyciągnąć. ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jay Kristoff - Tancerze Burzy

Ostatnio naczytałam się thrillerów, kryminałów, horrorów, nawet trafiły się dwie książki obyczajowe. Dawno nie czytałam dobrej fantastyki i przyznam, że było mi za tym tęskno. Dlatego skuszona pozytywnymi recenzjami sięgnęłam po "Tancerzy Burzy", pierwszy tom serii Wojny Lotosowe. I wiecie co wam powiem? Że warto było poświęcić tej książce czas. Akcja powieści toczy się na wyspach Shima, które powoli umierają pod rządami okrutnego szoguna Yoritomo. Pewnej nocy ten jednak ma wizje, że na grzbiecie arashitory pokona gaijinów. Co z tego, że te stwory to tylko legendy? Szogunowi się nie odmawia, dlatego kiedy królewski łowczy Masaru, otrzymuje takie zadanie, od razu rusza by je wypełnić. Wraz ze swoją córką Yukiko, oraz przyjaciółmi Akihito i Kasumi, wsiadają na pokład Dziecięcia Gromu, by wytropić bestię. "Tancerze Burzy" to bardzo udane połączenie steampunku i japońskiej mitologii. Mamy tu niesamowite machiny, lotostatki, a jednocześnie mamy też samurajów wiern

Melinda Salisbury - Córka Zjadaczki Grzechów

Młodziutka Twylla, to osoba której boją się wszyscy w całym Lormere. Jest ona Daunen Wcieloną, boginią o ognistych włosach i trującym dotyku. Mieszka na zamku królewskim i choć jest otoczona luksusem, odczuwa wielką samotność. Wkrótce poznaje Liefa, który ma być jej nowym strażnikiem - i zakochuje się w nim z wzajemnością. Jednak co zrobić, skoro nie może go nawet dotknąć? Bardzo mi się podobał pomysł na powieść, historia Lormere, a także wiara mieszkańców tego królestwa. Obrzęd Zjadania Grzechów jest bardzo ważny i dzięki niemu dusza zmarłego może odzyskać spokój. Z zaciekawieniem czytałam wszelkie wzmianki na temat tego obrzędu i innych rzeczy związanych z wiarą Lormere. Świat stworzony przez autorkę ma rozmach, w dodatku jest logiczny i starannie rozbudowany. Autorka wykonała kawał dobrej roboty. Sama historia także okazała się interesująca. Jednak muszę was ostrzec: "Córka Zjadaczki Grzechów" to powieść fantasy, jednak magii, smoków i innych rzeczy typowych dla teg