Przejdź do głównej zawartości

Gra jak film

Miłośnicy gier mogą wybierać i przebierać. Nieważne, czy szukają czegoś na komputer, czy też na Xboxa bądź Play Station. Gier jest multum. Mają niesamowitą grafikę, skomplikowane (albo i nie) zadania, można przeżyć mnóstwo przygód. Jednak mnie osobiście nudzą gry, które nie mają fabuły. Bez dobrej historii, bez klimatu, nawet najlepsza grafika nie sprawi, że się wkręcę i że będę chciała z daną grą spędzić kilka godzin.

Na szczęście Uncharted nie ma tego problemu. Jest tu klimat, jest historia i dzieje się naprawdę dużo.
Ale zacznijmy od początku.

Bohaterem gier z serii Uncharted jest Natan Drake, złodziej i poszukiwacz przygód. W każdej z trzech części on, wraz z przyjacielem Victorem Sullivanem, pakuje się w kłopoty spowodowane właśnie chęcią odnalezienia starożytnych bogactw. Cóż, nie tylko oni chętnie by się wzbogacili odnajdując chociażby El Dorado, albo Shambalę. A konkurencja nie waha się przed niczym.



Gra jest bardzo dynamiczna. Pełno jest pościgów, strzelanin, a walk wręcz. Za każdym razem, kiedy działa się "akcja" czułam się jakbym była w samym środku dobrego filmu sensacyjnego. Praca kamery także przywodzi na myśl film - nie jest tak, że ta jest tylko za plecami postaci. Czasem się oddala, przybliża, pokazuje widok z przodu, albo z innych perspektyw, które do tej pory kojarzyły mi się z filmami. Czasem to irytuje i mocno utrudnia (np.kiedy kamera przesuwa się na widok z przodu i nie można jej przestawić, a ty masz przeskoczyć z miejsca w miejsce. Przez takie coś, często nie widać gdzie należy skakać), jednak w ogólnym rozrachunku ten zabieg wychodzi na plus.
Jedna rzecz mnie irytowała w trakcie walk. Strzelasz całą serię z karabinu prosto w głowę wroga, a ten nadal żyje. Serio?? W czwartej części to się zmienia, co dodaje więcej realizmu, ale przez trzy pozostałe - strasznie wkurza.



Jednak Uncharted to nie tylko walki. Ta gra nie polega jedynie na tym, że rozwalasz wrogów, dochodzisz do skarbu i tadam! Koniec. Gdyby tak było, nie poświęciłabym tyle czasu na wszystkie części. Są tu zagadki rodem z Indiany Jonesa, jest mnóstwo sytuacji, gdzie trzeba pogłówkować. Dojście z miejsca A do miejsca B, może zająć mnóstwo czasu, gdyż nie zawsze da się znaleźć prostą drogę. Czasem trzeba gdzieś wskoczyć, gdzieś się wspiąć. No dobra - nie czasem. Okazji do wspinaczki jest bardzo dużo, a ja osobiście lubię te partie gry. Pod warunkiem, że nikt w tym czasie nie strzela do Drake'a ;) A takich sytuacji jest bardzo dużo. Sporo jest też sytuacji, kiedy bierzemy udział w spektakularnej ucieczce. Na przykład z walącej się Shambali, albo z płonącego zamku. To jedne z tych momentów, które dostarczają mnóstwo emocji.

                                      

A tych tutaj nie brakuje. Nie tylko my je odczuwamy, odczuwają je także postacie. Słychać je w ich głosie, można wyczytać z twarzy czy też z mowy ciała. Jak w filmie. Naprawdę. W dodatku postacie są tutaj żywe: mają swój charakter, można je polubić albo znienawidzić. Główny bohater serii Natan Drake szybko wzbudził moją sympatię. W miarę jak poznawałam jego historię coraz bardziej, tym bardziej go lubiłam. Pozostałe postacie także nie pozostały mi obojętne. Żadna nie była papierowa, każda z nich miała coś do dodania. A trzeba dodać, że postaci jest mnóstwo.

I na koniec - grafika. Jest świetna. Oddaje niesamowite szczegóły. Nieważne czy jesteś w Londynie, czy gdzieś w himalajskich górach: możesz podziwiać i oglądać widoki, a te robią wrażenie. Nie tylko widoki - również postacie są zrobione z niezwykłą dbałością o szczegóły. Widać wszystko, każdy najmniejszy grymas wypisany na twarzach.
Świat Uncharted żyje. Cokolwiek zrobisz w grze, otoczenie na to reaguje. Nie jest martwe. Dzięki temu jest niesamowite wrażenie. A jeśli do tego wszystkiego dodasz niesamowitą, bardzo rozbudowaną historię i mnóstwo zagadek do rozwiązania, masz grę, która pochłonie cię na długie zimowe wieczory. Mnie pochłonęła, choć nie jestem zapalonym graczem. Ale lubię dobrze opowiedziane historie i tutaj to dostałam.

Polecam.





Komentarze

  1. Nie znam autora i z przyjemnością zapoznam się z jego twórczością. Może to być doskonała odskocznia od dotychczasowych wyborów czytelniczych :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Dedykacje w książce - barbarzyństwo, czy fajny gest?

Niedługo siostrzeniec mojego Męża będzie miał urodziny - i to nie byle jakie, bo skończy 18 lat! Trochę mieliśmy problem ze znalezieniem prezentu, jednak problem się rozwiązał, kiedy okazało się, że chłopak uwielbia czytać Tolkiena. I że nie czytał jeszcze "Dzieci Hurina" (które ja czytałam dawno temu i polecam). Dobra, książka kupiona, leży i czeka na swoje pięć minut. Uznaliśmy z Mężem, że trzeba napisać w środku jakieś ładne życzenia. Może jakiś cytat? Weszłam na pewną książkową grupę, opisałam sytuacje, poprosiłam o pomoc w znalezieniu fajnego cytatu... i rozpętałam gównoburzę. Dowiedziałam się, że nie wolno bazgrać po książce, że to jest okropny, wręcz barbarzyński zwyczaj! Dyskusja w komentarzach trochę się rozrosła, a ja byłam w szoku, kiedy ją czytałam. Odkąd pamiętam, zawsze kiedy dostawałam w prezencie książkę, w środku, na stronie tytułowej, były napisane życzenia, podpis i data. Swego czasu dostawałam książki przy każdej okazji i od wszystkich, więc troch

Jay Kristoff - Tancerze Burzy

Ostatnio naczytałam się thrillerów, kryminałów, horrorów, nawet trafiły się dwie książki obyczajowe. Dawno nie czytałam dobrej fantastyki i przyznam, że było mi za tym tęskno. Dlatego skuszona pozytywnymi recenzjami sięgnęłam po "Tancerzy Burzy", pierwszy tom serii Wojny Lotosowe. I wiecie co wam powiem? Że warto było poświęcić tej książce czas. Akcja powieści toczy się na wyspach Shima, które powoli umierają pod rządami okrutnego szoguna Yoritomo. Pewnej nocy ten jednak ma wizje, że na grzbiecie arashitory pokona gaijinów. Co z tego, że te stwory to tylko legendy? Szogunowi się nie odmawia, dlatego kiedy królewski łowczy Masaru, otrzymuje takie zadanie, od razu rusza by je wypełnić. Wraz ze swoją córką Yukiko, oraz przyjaciółmi Akihito i Kasumi, wsiadają na pokład Dziecięcia Gromu, by wytropić bestię. "Tancerze Burzy" to bardzo udane połączenie steampunku i japońskiej mitologii. Mamy tu niesamowite machiny, lotostatki, a jednocześnie mamy też samurajów wiern

Melinda Salisbury - Córka Zjadaczki Grzechów

Młodziutka Twylla, to osoba której boją się wszyscy w całym Lormere. Jest ona Daunen Wcieloną, boginią o ognistych włosach i trującym dotyku. Mieszka na zamku królewskim i choć jest otoczona luksusem, odczuwa wielką samotność. Wkrótce poznaje Liefa, który ma być jej nowym strażnikiem - i zakochuje się w nim z wzajemnością. Jednak co zrobić, skoro nie może go nawet dotknąć? Bardzo mi się podobał pomysł na powieść, historia Lormere, a także wiara mieszkańców tego królestwa. Obrzęd Zjadania Grzechów jest bardzo ważny i dzięki niemu dusza zmarłego może odzyskać spokój. Z zaciekawieniem czytałam wszelkie wzmianki na temat tego obrzędu i innych rzeczy związanych z wiarą Lormere. Świat stworzony przez autorkę ma rozmach, w dodatku jest logiczny i starannie rozbudowany. Autorka wykonała kawał dobrej roboty. Sama historia także okazała się interesująca. Jednak muszę was ostrzec: "Córka Zjadaczki Grzechów" to powieść fantasy, jednak magii, smoków i innych rzeczy typowych dla teg