Przejdź do głównej zawartości

Stephen King - Miasteczko Salem

Na temat "Miasteczka Salem" słyszałam wiele dobrego, przez co bardzo miałam ochotę na przeczytanie tej książki. Dawno, dawno temu, udało mi się ją dorwać w formie ebooka, jednak... nie przeczytałam. Kiedy teraz się nad tym zastanawiałam, to nie mam pojęcia dlaczego. Cóż, może to nie był ten czas, bo kiedy dostałam "Miasteczko Salem" w formie papierowej, przeczytanie jej zajęło mi kilka dni. I nie żałuję.


Do Salem, małego miasteczka przyjeżdża Ben Mears, będący zawodowym pisarzem. Chce napisać książkę o historii miasta i zarazem uporać się z demonami przeszłości.
W tym samym czasie, ktoś kupuje Dom Marstenów - posiadłość, w której dawno temu Hubert Marsten zamordował swoją żonę, a sam popełnił samobójstwo. W domu zamieszkują Barlow i Straker, którzy chcą otworzyć w Salem własny interes. Jednak mieszkańcy miasteczka widują tylko Strakera.

Wkrótce zaczynają umierać ludzie - nagle i w dziwnych okolicznościach. W dodatku ci ludzie, po śmierci wyglądają bardziej zdrowo i rześko, niż za życia. Później okazuje się, że ci wszyscy umarli stali się wampirami. I że po każdej nocy wampirów jest coraz wiecej.

"Miasteczko Salem" to książka, która mnie wciągnęła - ale dopiero później. Pierwsza część przesycona jest dłużyznami i opisami miasteczka. Tak, wiem, że to miało być dla klimatu, jednak mnogość postaci sprawiła, że te zlały mi się w jedno, a ja się nieco nudziłam. W dodatku King sporo miejsca poświęca postaciom, które pojawiają się tylko na chwilę. W tej części najciekawsze były dla mnie rozdziały Bena i Susan. Nie zniechęciłam się jednak i czytałam dalej. I dobrze, bo dalej powieść się rozkręciła. Atmosfera miasteczka nadal pozostała senna, jednak dało się wyczuć zmianę. Tutaj King przedstawił to świetnie, wręcz po mistrzowsku. Świetnie też dało się wczuć w postacie, które wiedzą co się dzieje i które - chcąc nie chcąc - zostały łowcami wampirów. Ben, Susan, Matt, Mark, Jimmy i ojciec Callahan - ci wszyscy ludzie jeszcze niedawno prowadzili normalne życie, a teraz walczą z potworami. Każda z tych postaci jest niesamowicie przekonująca, a ich motywacja i strach opisane niezwykle wiarygodnie.



Muszę też wspomnieć o wampirach. W ostatnich czasach w filmach i książkach, stykałam się z wampirami, które nie były straszne. Nie miały tego pazura, nie były groźne. Wystarczy wspomnieć świecące wampiry ze "Zmierzchu". Gdzie ten pazur, gdzie groza?
Wampiry z Salem nie świecą, nie są przyjazne i lubują się w ludzkiej krwi. To potężne, przerażające istoty. Groźne, niebezpieczne i przebiegłe. Taki właśnie jest Barlow. To bardzo stary wampir - jak sam twierdzi, był już stary, kiedy chrześcijanie dopiero zaczynali swoją działalność. Nie wiadomo jak nazywa się naprawdę, ani skąd pochodzi. Barlow ma potężną moc, a z wyglądu przypomina Draculę. Jest groźnym przeciwnikiem, a ruchy wroga przewiduje z wyprzedzeniem. Jednak jak każdy wampir, nie może wystawiać się na słońce, więc nie wszystko może załatwić samodzielnie. Takie sprawy załatwia wtedy Straker.

W tej książce na wampiry działają klasyczne sposoby - kołek, czosnek i krucyfiks. Przyznam się, że trochę bałam się, że King popłynie w opisach zabijania wampirów kołkiem i że w tym momencie książka stanie się śmieszna. Tak się jednak nie stało. Autor opisuje nie tylko polowanie na wampiry, ale także przygotowania Bena i pozostałych łowców. Ci do wszystkiego podchodzili rzeczowo, a na błędach uczą się bardzo szybko - tutaj błąd oznacza śmierć.

Książkę czytałam z przyjemnością. Dobrze czasem sięgnąć po opowieść o klasycznie groźnych wampirach. W powieści było kilka momentów, które zapadły w pamięć. Po scenie pogrzebu Danny'ego Glicka musiałam odłożyć książkę, bo miałam dość. Nie będę pisać dlaczego, sprawdźcie sami, jednak mnie ta scena bardzo poruszyła.

Niestety, "Miasteczko Salem" nie jest wolne od wad. Pierwsze dwieście stron jest przesycone dłużyznami. Potem już jest lepiej, jednak w niektórych rozdziałach King nadal poświęca za dużo miejsca postaciom, których jedyną ważną rolą jest to, że zostaną wampirami. W dodatku wątek ojca Callahana został tak zakończony, że odczułam pewien niedosyt.

Książka nie jest zła, jednak według mnie, Stephen King ma na swoim koncie o wiele lepsze historie. Mimo to, fajnie poczytać sobie opowieść o wampirach i łowcach, w tym klasycznym wydaniu. Nie jest to powieść wybitna - dla mnie to dobre czytadło do wanny, albo do długiej podróży.  Nie żałuję jednak żadnej chwili spędzonej z tą książką. Jeśli lubisz wampiry i nie straszne ci dłużyzny, polecam.

Komentarze

  1. Czytałam tą książkę dawno temu, i chyba nie zrobiła na.mnie zbyt dobrego wrażenia bo nie mogłam.sobie przypomnieć nawet fabuły :) Ale skoro tam występują wampiry to już wiem, że mi się raczej nie podobało ;) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurcze niby mówisz o wadach i dluzyznach ale nastąpił pewien paradoks - jesteś pierwszą osobą która zachecila mnie do poznania miasteczka Salem i innych książek Kinga. Co prawda znam jego podpalaczke i średnio wspominam więc nie sądziłam że kiedykolwiek będę chciała sięgnąć po coś jeszcze jego autorstwa. Miasteczko wydaje się być bardzo ciekawe zwłaszcza że jestem świeżo po lekturze Drakuli ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, ta faktycznie paradoks :)
      mnie się książka podobała, jednak uwazam, że uczciwie jest wspomniec o wadach - dla niektórych takie dluzyzny sa nie do przeskoczenia. Kiedys sama jak na takie natrafialam to odkladalam ksiazke :)

      Usuń
  3. Jeszcze nigdy nie czytałam niczego o wampirach, bo raczej unikam fantastyki, ale chyba spróbuję to zmienić sięgając po tę książkę

    OdpowiedzUsuń
  4. jakos nie mam przekonania do tego autora nie wiem czemu cos mnie odpycha od niego...

    OdpowiedzUsuń
  5. O to niestety nie dla mnie... Nie przepadam za taką literaturą...

    OdpowiedzUsuń
  6. Fajnie napisane, ale to nie moje klimaty

    OdpowiedzUsuń
  7. Moja przygoda z Kingiem to takie hate-love. Jedne książki uwielbiam ("Misery", "Cztery pory roku"), a inne tak mnie nużyły ("Chudszy"). Po tę książkę raczej nie sięgnę, skoro piszesz o dłużyznach.

    OdpowiedzUsuń
  8. Oj,King to nie moje klimaty...dla mnie zbyt "straszne" 😂

    OdpowiedzUsuń
  9. Muszę w końcu przeczytać coś od Kinga :) czuję, że może mi się spodobać. Lubię takie klimaty

    OdpowiedzUsuń
  10. Lubię książki autora, niemal w każdym wydaniu, dobrze mi się je czyta, jest ten pożądany klimat. :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Przyznam szczerze, że nie wiem czy czytałam kiedykolwiek historię z klasycznymi wampirami. Z twórczości Stephena Kinga także znam tylko jedną książkę, jednak mam zamiar zmienić to w najbliższym czasie. Mimo iż piszesz, że autor ma lepsze powieści, myślę, że po Miasteczko Salem sięgnę w pierwszej kolejności :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Ja jeszcze nic od Kinga nie czytałam, ale tez i nic mnie nie zniechęci, chcę przeczytać wszystko by samej się przekonać :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Dedykacje w książce - barbarzyństwo, czy fajny gest?

Niedługo siostrzeniec mojego Męża będzie miał urodziny - i to nie byle jakie, bo skończy 18 lat! Trochę mieliśmy problem ze znalezieniem prezentu, jednak problem się rozwiązał, kiedy okazało się, że chłopak uwielbia czytać Tolkiena. I że nie czytał jeszcze "Dzieci Hurina" (które ja czytałam dawno temu i polecam). Dobra, książka kupiona, leży i czeka na swoje pięć minut. Uznaliśmy z Mężem, że trzeba napisać w środku jakieś ładne życzenia. Może jakiś cytat? Weszłam na pewną książkową grupę, opisałam sytuacje, poprosiłam o pomoc w znalezieniu fajnego cytatu... i rozpętałam gównoburzę. Dowiedziałam się, że nie wolno bazgrać po książce, że to jest okropny, wręcz barbarzyński zwyczaj! Dyskusja w komentarzach trochę się rozrosła, a ja byłam w szoku, kiedy ją czytałam. Odkąd pamiętam, zawsze kiedy dostawałam w prezencie książkę, w środku, na stronie tytułowej, były napisane życzenia, podpis i data. Swego czasu dostawałam książki przy każdej okazji i od wszystkich, więc troch

Jay Kristoff - Tancerze Burzy

Ostatnio naczytałam się thrillerów, kryminałów, horrorów, nawet trafiły się dwie książki obyczajowe. Dawno nie czytałam dobrej fantastyki i przyznam, że było mi za tym tęskno. Dlatego skuszona pozytywnymi recenzjami sięgnęłam po "Tancerzy Burzy", pierwszy tom serii Wojny Lotosowe. I wiecie co wam powiem? Że warto było poświęcić tej książce czas. Akcja powieści toczy się na wyspach Shima, które powoli umierają pod rządami okrutnego szoguna Yoritomo. Pewnej nocy ten jednak ma wizje, że na grzbiecie arashitory pokona gaijinów. Co z tego, że te stwory to tylko legendy? Szogunowi się nie odmawia, dlatego kiedy królewski łowczy Masaru, otrzymuje takie zadanie, od razu rusza by je wypełnić. Wraz ze swoją córką Yukiko, oraz przyjaciółmi Akihito i Kasumi, wsiadają na pokład Dziecięcia Gromu, by wytropić bestię. "Tancerze Burzy" to bardzo udane połączenie steampunku i japońskiej mitologii. Mamy tu niesamowite machiny, lotostatki, a jednocześnie mamy też samurajów wiern

Melinda Salisbury - Córka Zjadaczki Grzechów

Młodziutka Twylla, to osoba której boją się wszyscy w całym Lormere. Jest ona Daunen Wcieloną, boginią o ognistych włosach i trującym dotyku. Mieszka na zamku królewskim i choć jest otoczona luksusem, odczuwa wielką samotność. Wkrótce poznaje Liefa, który ma być jej nowym strażnikiem - i zakochuje się w nim z wzajemnością. Jednak co zrobić, skoro nie może go nawet dotknąć? Bardzo mi się podobał pomysł na powieść, historia Lormere, a także wiara mieszkańców tego królestwa. Obrzęd Zjadania Grzechów jest bardzo ważny i dzięki niemu dusza zmarłego może odzyskać spokój. Z zaciekawieniem czytałam wszelkie wzmianki na temat tego obrzędu i innych rzeczy związanych z wiarą Lormere. Świat stworzony przez autorkę ma rozmach, w dodatku jest logiczny i starannie rozbudowany. Autorka wykonała kawał dobrej roboty. Sama historia także okazała się interesująca. Jednak muszę was ostrzec: "Córka Zjadaczki Grzechów" to powieść fantasy, jednak magii, smoków i innych rzeczy typowych dla teg